C.S. Lewis
Listy starego diabła do młodego
Przełożył Stanisław Pietraszko
Do nabycia m.in. w księgarni św. Wojciecha przy ul. Freta w Warszawie
List 1
Mój drogi Piołunie!
Dostrzegam, o co ci chodzi w tym, co mi donosisz o kierowaniu lekturą swojego pacjenta i trosce, by dużo przestawał ze swym przyjacielem materialistą. Lecz czy nie jesteś odrobinę naiwny? Wygląda to bowiem tak, jakbyś przypuszczał, że argument jest skutecznym środkiem trzymania go z dala od szponów Nieprzyjaciela. Mogłoby tak być, gdyby żył kilka wieków temu. W tamtych bowiem czasach ludzie orientowali się jeszcze doskonale, czy jakaś rzecz jest udowodniona, czy nie; a jeśli coś było udowodnione, to rzeczywiście w to wierzyli. Myślenie łączono wówczas jeszcze z czynem i z gotowością zmiany sposobu życia w zależności od wyniku przeprowadzonych rozumowań. Lecz dzięki prasie codziennej i innym podobnym środkom oddziaływania w znacznej mierze zmieniliśmy ten stan rzeczy. Twój pacjent już od wczesnej młodości przywykł do tuzina kłębiących mu się w głowie sprzecznych ze sobą teorii filozoficznych. Doktryny w jego pojęciu nie dzielą się w pierwszym rzędzie na prawdziwe lub fałszywe, lecz na akademickie lub praktyczne, przeżyte lub współczesne, konwencjonalne lub bezwzględne. Żargon, nie argument jest twoim najlepszym sprzymierzeńcem w utrzymaniu go z dala od Kościoła. Nie trać czasu na przekonywanie go, że materializm jest prawdziwy! Zapewniaj go, że jest silny, nieugięty, odważny – że jest filozofią przyszłości. Te rzeczy bowiem sa dla niego istotne.
Kłopot z argumentowaniem polega na tym, że cała walka przenosi się wówczas na własny teren Nieprzyjaciela. On również potrafi przytaczać argumenty, natomiast w propagandzie naprawdę praktycznej, takiej, jaką ja sugeruje, okazał się w ciągu stuleci daleko mniej sprawny od Naszego Ojca z Otchłani. Przez sam akt argumentowania rozbudzasz u swego pacjenta zdolność rozumowania, a skoro raz zostanie rozbudzona, któż zdoła przewidzieć następstwa? Nawet gdyby jakiś szczególny tok myśli pacjenta dało się w końcu obrócić na naszą korzyść, to staniesz przed faktem, że wzmocniłeś w twym pacjencie fatalny zwyczaj zwracania uwagi na wnioski o charakterze ogólnym, a odwróciłeś jego uwagę od fali bezpośrednich doznań zmysłowych. W twoim interesie leży, aby przykuć jego uwagę do tych bezpośrednich doznań. Naucz go nazywać to życiem realnym i nie dozwól mu zastanawiać się, co rozumie przez słowo realny.
Pamiętaj, że nie jest on – jak ty – wyłącznie duchem. Nigdy nie będąc człowiekiem (och, ta nieznośna przewaga Nieprzyjaciela!), nie zdajesz sobie sprawy, jak dalece ulegają oni presji zwyczajności. Miałem niegdyś pacjenta, zdeklarowanego ateistę, który miał zwyczaj studiować w czytelni British Museum. Pewnego dnia, gdy tak siedział zaczytany, spostrzegłem, że tok jego myśli zaczyna zbaczać na złą drogę. Nieprzyjaciel naturalnie w jednej chwili znalazł się przy nim. Zanim się zorientowałem w sytuacji, ujrzałem, że dzieło dwudziestu lat mej pracy zaczyna się chwiać. Gdybym był stracił głowę i usiłował bronić się przy pomocy argumentów, byłbym zgubiony. Lecz nie byłem na tyle nierozsądny. Uderzyłem momentalnie w to, co w nim było najbardziej pod moją kontrolą, i podszepnąłem, że jest już najwyższy czas na drugie śniadanie. Nieprzyjaciel uczynił przypuszczalnie (wiesz, jak nie można nigdy całkowicie podsłuchać tego, co On mówi) przeciwną propozycję: mianowicie że sprawa ta jest ważniejsza od posiłku. Przynajmniej sądzę, że takie musiało być jego pociągnięcie, skoro bowiem powiedziałem:
- Rzeczywiście, sprawa jest zbyt doniosła, by się do niej zabierać o takiej porze!
pacjent znacznie się rozpogodził. Gdy zaś dodałem:
- O wiele lepiej wrócić tu po śniadaniu i zastanowić się nad tym ze świeżym umysłem!
on był już w połowie drogi do drzwi. Skoro już raz znalazł się na ulicy, walka była wygrana. Pokazałem mu gazeciarza wykrzykującego tytuł południowego dziennika i przejeżdżający autobus nr 73, tak że zanim zszedł ze schodów, wtłoczyłem mu w głowę niezachwiane przekonanie, że jakiekolwiek dziwaczne myśli mogłyby przyjść do głowy człowiekowi zamkniętemu samotnie wśród książek, to zawsze zdrowa dawka realnego życia (przez co on rozumiał autobus i gazeciarza) wystarcza, by wykazać, że wszelkie tego rodzaju sprawy po prostu nie mogą być prawdziwe. Zdawał sobie sprawę, że znajdował się wówczas na niebezpiecznym zakręcie, i w póniejszych latach chętnie wspominał o tym subtelnym wyczuciu aktualności, które jest naszym ostatecznym zabezpieczeniem przed odstępstwami od czystej logiki. Obecnie jest już bezpieczny w domu Naszego Ojca.
Czy zaczynasz rozumieć, na czym rzecz polega? Dzięki procesom, któreśmy w nich zapoczątkowali przed wiekami, są niemal niezdolni wierzyć w rzeczy nieznane wtedy, gdy to, co znane, znajduje się przed ich oczyma. Narzucaj mu ciągle zwyczajność rzeczy. Nade wszystko nie próbuj stosować nauki (mam na myśli naukę prawdziwą) jako środka obrony przed chrześcijaństwem. Z całą pewnością pobudziłoby go to do myślenia o rzeczywistości, której nie może ani dotknąć, ani zobaczyć. Podobne żałosne wypadki zdarzały się już wśród współczesnych fizyków. Jeśli już twój pacjent musi się parać wiedzą, to zwróć jego uwagę na ekonomię i socjologię – nie pozwól mu wydostać się z kręgu tego bezcennego realnego życia. Lecz najlepsze z tego wszystkiego – to nie pozwolić mu w ogóle na studiowanie żadnych prac naukowych, a wpoić mu nacechowane pewnością ogólne przekonanie, że on to wszystko zna i że wszystko, co uda mu się zdobyć w przypadkowej rozmowie czy lekturze, jest rezultatem nowoczesnych badań.
Pamiętaj, że jesteś tam po to, by go ogłupić. Natomiast ze sposobu rozumowania niektórych z was, młodych diabłów, można by sądzić, że naszym zadaniem jest nauczać.
Twój kochający stryj
Krętacz
Powrót do spisu treści