C.S. Lewis
Listy starego diabła do młodego
Przełożył Stanisław Pietraszko
Do nabycia m.in. w księgarni św. Wojciecha przy ul. Freta w Warszawie
List 12
Mój drogi Piołunie!
Oczywiście robisz doskonałe postępy. Obawiam się tylko, byś, próbując przynaglać pacjenta, nie obudził w nim świadomości jego prawdziwego położenia. My, którzy widzimy jego położenie takim, jakim ono jest w rzeczywistości, nie możemy bowiem nigdy zaprzestać starań, by pacjentowi przedstawiało się ono w zupełnie odmiennym świetle. My wiemy, że zmieniliśmy kierunek jego drogi i że na skutek tego zbacza on już w tej chwili ze swej orbity wokół Nieprzyjaciela – jego samego trzeba jednak utrzymywać w przekonaniu, że jego posunięcia, które spowodowały zmianę tego kierunku, są błahe i odwracalne. Nie wolno mu podejrzewać, że w tej chwili – aczkolwiek powoli – oddala się od słońca po linii, która powiedzie go w najdalszą przestrzeń chłodu i mroku.
Z tej racji jestem niemal zadowolony z wiadomości, że wciąż jeszcze chodzi do kościoła i przystępuje do komunii. Wiem, że tkwią w tym niebezpieczeństwa – lecz wszystko jest lepsze od tego, by miał zdać sobie sprawę z tego, jak dalece zerwał z pierwszym okresem swego chrześcijańskiego życia. Póki zachowuje zewnętrzne obyczaje chrześcijanina, można jeszcze tak nim pokierować, by uważał się za człowieka, który wprawdzie poznał kilku nowych przyjaciół, lecz jego stan duchowy jest niemal taki sam jak przed sześciu tygodniami. A dopóki myśli w ten sposób, nie potrzebujemy walczyć w nim z wyraźną skruchą z powodu konkretnego w pełni uznanego grzechu, lecz jedynie z nieuchwytnym, choć pełnym niepokoju, uczuciem, że ostatnio nie postępował całkiem dobrze.
Z takim bliżej nieokreślonym niepokojem trzeba obchodzić się ostrożnie. Jeśli zbytnio przybierze na sile, może obudzić pacjenta i zepsuć całą grę. Z drugiej strony jeśli go stłumisz całkowicie – na co, nawiasem mówiąc, Nieprzyjaciel przypuszczalnie ci nie pozwoli – tracimy element, który można by z powodzeniem wykorzystać. Jeśli takiemu uczuciu pozwoli się trwać, lecz nie dopuszcza się, by stało się nieodparte i rozwinęło się w rzeczywistą skruchę, wykazuje ono jedną niezwykle cenną tendencję: zwiększa niechęć pacjenta do myślenia o Nieprzyjacielu. Wszystkim ludziom wszystkich prawie czasów zdarza się w jakimś stopniu przeżywać taką niechęć, lecz gdy myślenie o Nim pociąga za sobą potęgowanie się bliżej nieokreślonego, na wpół uświadomionego poczucia winy, niechęć ta wzrasta dziesięciokrotnie. Nienawidzą każdej myśli, która Go przypomina, tak jak ludzie będący w kłopotach finansowych nie znoszą samego widoku książeczki bankowej.
W tym stanie twój pacjent nie będzie opuszczał swych obowiązków religijnych, lecz jego niechęć do nich będzie stale wzrastała. Będzie o nich myślał tylko tyle, ile mu nakazuje przyzwoitość, by po ich spełnieniu jak najprędzej o nich zapomnieć. Kilka tygodni temu musiałeś go kusić do nierealności i nieuwagi w modlitwie. Teraz sam wyciągnie ku tobie ręce i niemal będzie żebrał, byś odciągnął go od właściwego celu i odrętwił serce. Będzie pragnął, by modlitwy jego były nierealne, albowiem niczego się tak nie obawia jak rzeczywistego spotkania z Nieprzyjacielem. Jego celem będzie nie budzić robaka gryzącego sumienie.
Gdy ten stan rzeczy się utrwali, stopniowo uwolnisz się od uciążliwego obowiązku dostarczania mu Przyjemności jako pokus. W miarę, jak ten niepokój i niechęć stawienia mu czoła będą coraz bardziej oddalać go od wszelkiego prawdziwego szczęścia, przyzwyczajenie zaś sprawi, że uciechy płynące z próżności, podniecenia i płytkiej paplaniny staną się mniej przyjemne, a zarazem trudniej się będzie bez nich obejść (bo tak, na szczęście, przyzwyczajenie czyni z każdą przyjemnością) – przekonasz się, że do przyciągnięcia jego rozproszonej uwagi wystarczy byle co. By odciągnąć go od modlitwy, nie będziesz już potrzebował dobrej książki, którą naprawdę lubi – wystarczy kolumna ogłoszeń z wczorajszej gazety. Możesz sprawić, że będzie marnotrawił swój czas nie tylko na przyjemnych rozmowach z ludźmi, których lubi, lecz na rozmowach na tematy, które go nudzą, z ludźmi, którzy go nic nie obchodzą. Możesz doprowadzić do tego, że długie godziny będzie spędzał bezczynnie. Możesz trzymać go do późnej nocy trawiącego czas nie na hulance, lecz na wpatrywaniu się w wygasły ogień w zimnym pokoju. Można go będzie powstrzymać od wszelkiej zdrowej działalności poza domem, której sobie nie życzymy, nie dając mu w zamian nic, tak, że w końcu może kiedyś powiedzieć to, co powiedział jeden z moich pacjentów, gdy się tu znalazł:
- Teraz widzę, że większą część życia spędziłem czyniąc ani to, co powinienem był czynić, ani to, co lubiłem.
Chrześcijanie określają Nieprzyjaciela jako tego, poza którym jest Nicość. A Nicość jest bardzo mocna – dość mocna, by wykraść najlepsze lata człowieka, które mijają niepostrzeżenie spędzane nawet nie w upojeniu grzechem, lecz na ponurym błądzeniu myślami nie wiadomo gdzie i w jakim celu, na zaspokajaniu zaciekawień tak słabych, że człowiek tylko połowicznie zdaje sobie z nich sprawę, na bębnieniu palcami po stole i machaniu nogami, na pogwizdywaniu melodii, których nie lubi, na pogrążaniu się w ciemnym labiryncie marzeń, którym brak nawet zmysłowości i ambicji uzyskania jakiegoś jej posmaku, lecz z których – gdy zostaną raz wywołane jakimś przypadkowym skojarzeniem – stworzenie to z powodu niemocy i zamroczenia nie potrafi się otrząsnąć.
Powiesz, że to są bardzo małe grzechy. Niewątpliwie, jak wszyscy młodzi kusiciele, chciałbyś donosić o sensacyjnych wykroczeniach. Pamiętaj jednak, że liczy się tylko to, w jakim stopniu odgrodzisz człowieka od Nieprzyjaciela. Nie ma znaczenia, jak małe są przewinienia, pod warunkiem, że łącznym ich efektem jest stopniowe odsuwanie człowieka od Światła i pogrążenie go w Nicości. Zabójstwo nie jest w niczym lepsze od kart, jeśli karty potrafią dokonać tego, o co nam chodzi.
Doprawdy najpewniejszą drogą do Piekła jest droga stopniowa – łagodna, miękko usłana, bez nagłych zakrętów, bez kamieni milowych, bez drogowskazów.
Twój kochający stryj
Krętacz
Powrót do spisu treści