C.S. Lewis
Listy starego diabła do młodego
Przełożył Stanisław Pietraszko
Do nabycia m.in. w księgarni św. Wojciecha przy ul. Freta w Warszawie
List 21
Mój drogi Piołunie!
Tak. Okres kuszenia seksualnego nadaje się wyśmienicie do ubocznego ataku mającego na celu obudzenie zgryźliwości i opryskliwości pacjenta. Może to być nawet główny atak – dopóty, dopóki pacjent będzie go uważać za atak podrzędny. Lecz w tym wypadku – jak zresztą w każdym innym – musisz przygotować sobie drogę do moralnego natarcia przez zaciemnienie jego rozumu.
Niepowodzenie jako takie nie doprowadza do gniewu, jednak niepowodzenie pojęte jako krzywda wywoła go niezawodnie. Znaczenie zaś krzywdy polega na odczuciu, że zaprzeczono słusznemu uprawnieniu. Toteż im więcej wymagań w stosunku do życia wpoisz swojemu pacjentowi, tym bardziej będzie się czuł pokrzywdzony, a w rezultacie źle usposobiony.
Musiałeś zauważyć, że obecnie nic nie doprowadza go do pasji tak łatwo, jak stwierdzenie straty czasu – czasu, który, jak mu się zdawało, miał do własnej dyspozycji, a który mu niespodzianie zabrano. Bywa, że tym, co wytrąca go z równowagi, jest nieoczekiwany gość, gdy pragnie spokojnie spędzić wieczór, lub rozmowna żona przyjaciela zjawiająca się właśnie wtedy, gdy pragnie zostać z przyjacielem sam na sam. To wytrąca go z równowagi. Obecnie nie jest on jeszcze do tego stopnia gnuśny czy niewyrozumiały, by te drobne obowiązki grzeczności same w sobie były ponad jego siły. Irytują go jednak, ponieważ uważa czas za swoją własność i czuje, że go z niego okradają.
Musisz więc gorliwie strzec w jego umyśle tego osobliwego założenia: Mój czas należy do mnie. Pozwól mu żywić przekonanie, iż rozpoczyna każdy dzień jako pełnoprawny posiadacz dwudziestu czterech godzin. Tę część swojego czasu, którą odstępuje swoim pracodawcom, niech uważa za uciążliwą daninę, chwile zaś przeznaczone na obowiązki religijne – za daninę wspaniałomyślną. Nie pozwól mu przy tym nigdy powątpiewać, że całość, z której dokonano owych potrąceń, była w jakimś bliżej nieokreślonym sensie jego przyrodzoną własnością.
Masz tu delikatne zadanie do wykonania. Założenie, które chcesz u niego podtrzymać, jest tak absurdalne, że jeżeli kiedykolwiek zostanie zakwestionowane, to nawet my nie będziemy w stanie znaleźć choćby skrawka argumentu na jego obronę. Człowiek nie może stworzyć ani zatrzymać nawet jednego momentu czasu – otrzymuje go w całości jako prawdziwy dar i równie dobrze mógłby patrzeć na słońce i księżyc jak na swoje ruchomości.
Jest również w teorii skazany całkowicie na służbę Nieprzyjacielowi i gdyby Ten zjawił mu się w cielesnej postaci i zażądał w praktyce tej służby w ciągu jednego pełnego dnia, nie odmówiłby. Przyjąłby z wielką ulgą, gdyby w tym dniu nie zażądano od niego niczego więcej ponad cierpliwe przysłuchiwanie się gadaniu głupiej kobiety, a jego zadowolenie sięgnęłoby niemal zenitu, gdyby Nieprzyjaciel w owym dniu powiedział:
- Teraz możesz iść i zabawić się przez pół godziny.
Otóż jeśli pacjent zastanowi się przez chwilę nad swoim położeniem, to nawet on musi sobie zdać sprawę, że właśnie w takiej sytuacji znajduje się codziennie. Dlatego gdy mówię o podtrzymywaniu w jego świadomości tego przekonania, to równocześnie uważam, że najgłupszą rzeczą, jaką mógłbyś zrobić, jest dostarczanie mu argumentów na jego obronę. Twoje zadanie jest czysto negatywne. Nie dopuść, by jego myśli zbliżały się do tych spraw. Osłoń je mrokiem, a w centrum owych ciemności niech spoczywa jego poczucie posiadania Czasu na własność, milczące, niezbadane, lecz przynoszące pożądane skutki.
W ogóle zmysł posiadania na własność należy zawsze pobudzać. Ludzie ustawicznie kierują się pretensjami do prawa własności, które brzmią równie śmiesznie w Niebie jak i w Piekle, a my musimy ich w tym utrzymywać. Przeciwstawienie się w dzisiejszych czasach czystości wypływa w znacznej mierze z przekonania ludzi, że posiadają swe ciała – owe ogromne i niebezpieczne posiadłości pulsujące energią, która stworzyła światy, posiadłości, w których znaleźli się bez własnej woli i z których zostaną wyrzuceni przez wolę cudzą. Sprawa wygląda tak, jakby dziecię królewskie, któremu ojciec z miłością wyznaczył pewną wielką prowincję w tytularny zarząd, gdy w istocie rządzą nim mądrzy doradcy, uroiło sobie, że rzeczywiście posiada miasta, lasy i zboża, i to w taki sposób, jak klocki na posadzce swego dziecinnego pokoju.
Ten zmysł posiadania wytwarzamy i utwierdzamy nie tylko przez pychę, ale i przez zamęt. Uczymy ludzi nie dostrzegać różnych znaczeń zaimka dzierżawczego, subtelnie stopniowanych różnic znaczeniowych, od moje buty poprzez mój pies,mój sługa, moja żona, mój władca i mój kraj aż po mój Bóg. Można ich doprowadzić do tego, by zredukowali wszystkie te znaczenia do owego „moje buty” - do moje w znaczeniu posiadania.
Nawet w dziecinnym pokoju można nauczyć dziecko rozumieć przez mój miś nie przedmiot czułości, z którym jestem w szczególny sposób związany (to jest właśnie to, czego Nieprzyjaciel ich nauczy, jeśli mu w tym nie przeszkodzimy), lecz: miś, którego mogę rozszarpać na kawałki, jeśli mi się tak spodoba. Natomiast z drugiej strony nauczyliśmy ludzi wymawiać mój Bóg w znaczeniu w istocie mało odbiegającym od moje buty – w znaczeniu: Bóg, od którego mam prawo żądać pomocy za moje wybitne zasługi i którego na przykład jako duchowny eksploatuję z ambony – Bóg, u którego zapewniłem sobie kącik.
Cały dowcip polega na tym, że człowiek nie może użyć słowa „moje” w jego pełnym znaczeniu dzierżawczym w stosunku do niczego. Na dłuższą metę albo Nasz Ojciec, albo Nieprzyjaciel na dłuższą metę powie „moje” o każdej istniejącej rzeczy, a w szczególności o człowieku. Nie ma obawy, że w końcu dowiedzą się, do kogo naprawdę należy ich czas, ich dusze, ich ciała – na pewno nie do nich, cokolwiek się zdarzy.
Obecnie Nieprzyjaciel mówi o wszystkim „Moje” na tej pedantycznej legalistycznej zasadzie, że On to stworzył. Nasz Ojciec ufa jednak, że w końcu będzie mógł o wszystkim powiedzieć „moje” na bardziej realistycznej i dynamicznej zasadzie: na zasadzie podboju.
Twój kochający stryj
Krętacz
Powrót do spisu treści