C.S. Lewis
Listy starego diabła do młodego

Przełożył Stanisław Pietraszko

Do nabycia m.in. w księgarni św. Wojciecha przy ul. Freta w Warszawie

List 31, ostatni


Mój drogi, mój bardzo drogi Piołunie, moja pieszczotko, moje oczko w głowie!

Jakże bardzo się mylisz, pytając mnie – teraz, gdy wszystko jest stracone – kwilącym głosem, czy wyrazy uczucia, z jakimi się do ciebie zwracam, nic od samego początku nie znaczyły. Nic bardziej błędnego!
Bądź pewien, że moja miłość do ciebie i twoja miłość do mnie są kubek w kubek takie same: ja zawsze pożądałem ciebie, a ty (biedny głupcze) pożądałeś mnie. Różnica polega jedynie na tym, że ja jestem silniejszy. Myślę, że mi cię teraz dadzą – jeśli nie całego, to przynajmniej cząstkę ciebie. Czy cię kocham? Ależ oczywiście, że tak. Tak znakomitym kąskiem jeszcze nigdy się nie tuczyłem.
Pozwoliłeś duszy ludzkiej wymknąć się z twych rąk. Wycie podrażnionego głodu odbija się w tej chwili echem po wszystkich regionach Królestwa Hałasu, w dół, aż do samego Tronu. Myśl o tym doprowadza mnie do szaleństwa. Jakże dokładnie zdaję sobie sprawę z tego, co się stało wówczas, gdy oni go porwali! Gdy zobaczył cię po raz pierwszy, oczy jego otwarły się nagle na wszystko (może nie?), a zarazem rozpoznał tę cząstkę, którą w nim miałeś, i zrozumiał, że już jej nie masz. Pomyśl tylko (niech to będzie początkiem twojej agonii), co poczuł w owej chwili – to tak, jakby strup odpadł od zastarzałej rany, jakby wyzwolił się z ohydnej, podobnej do liszaja skorupy, jakby pozbył się raz na zawsze plugawego, wilgotnego okrycia lepiącego się do ciała...
Na Piekło! Dość już naszej niedoli, gdy widzimy ich, jak za ziemskiego życia zrzucają z siebie zabrudzone i niewygodne odzienie, zanurzają się w gorącej kąpieli i prężąc z ulgą zmęczone ciało wydają lekkie pomruki zadowolenia. A cóż dopiero powiedzieć o ostatecznym wyzwoleniu i całkowitym oczyszczeniu?
Im więcej o tym myślę, tym w gorszym świetle przedstawia się cała sprawa.
Tak łatwo przez to wszystko przebrnął! Żadnych stopniowo narastających obaw, żadnych orzeczeń lekarskich, żadnej lecznicy ni sali operacyjnej, żadnych złudnych nadziei utrzymania się przy życiu – proste, momentalne wyzwolenie. W jednym momencie wydawało się, że świat jest nasz – huk bomb, domy walące się w gruzy, gryzący płuca dym wybuchów, cierpki smak w ustach, piekące ze zmęczenia stopy, serce zamierające od okropności, zawrót głowy, obolałe nogi... w następnej chwili wszystko mija, mija jak zły sen i nie ma już żadnego znaczenia.
Pokonany, wyprowadzony w pole durniu! Czy zauważyłeś, w jak naturalny sposób ten z ziemi zrodzony robak wszedł w nowe życie, jakby się po to był urodził? Jak wszystkie jego wątpliwości w okamgnieniu stały się śmieszne? Wiem, co to stworzenie mówiło do siebie w owej chwili:
- Tak, oczywiście. Zawsze bywało tak samo. Wszystkie okropności tak samo się kończyły: coraz gorzej i gorzej, przechodzenie przez coś w rodzaju wąskiego gardła, aż naraz, gdy już wydawało ci się, że zostaniesz zmiażdżony, znalazłeś się poza tym wszystkim i nagle znów wszystko jest dobrze. Wyrywanie zęba dokuczało coraz bardziej i bardziej, a potem nagle zęba nie było. Sen przemienił się w koszmar, a wtedy obudziłeś się. Umierasz i umierasz, a potem nagle jesteś poza śmiercią. Jak mogłem w to kiedykolwiek wątpić?
W chwili, w której zobaczył ciebie, zobaczył również Ich. Zdaję sobie sprawę z tego, jak to wyglądało. Zatoczyłeś się do tyłu oszołomiony i oślepiony, raniony Ich widokiem bardziej niż on bombami. Co za poniżenie! To coś, co powstało z ziemi i z mułu, mogło stać prosto i rozmawiać z duchami, przed którymi ty, sam będąc duchem, możesz się tylko kulić.
Być może spodziewałeś się, że lęk i niezwykłość tego spotkania zniweczą jego radość. Lecz to jest przeklęta sprawa: czyste duchy są nieznane oczom śmiertelników, a jednak nie są im obce. Aż do tego momentu nie miał zielonego pojęcia, jak będą wyglądać, a nawet wątpił w ich istnienie. Lecz gdy Ich ujrzał, zdał sobie sprawę z tego, że ich zawsze znał, a także z tego, jaką rolę każdy z nich odegrał w jego życiu, kiedy myślał, że jest osamotniony. Teraz mógłby zwrócić się do każdego z nich nie z pytaniem:
- Kim jesteś?
lecz ze słowami:
- A więc to ty byłeś ze mną przez ten cały czas!
Wszystko, czym byli dla niego i co mówili, odżywało w jego pamięci w chwili tego spotkania. Niejasne poczucie obecności przyjaciół, które już od dzieciństwa nawiedzało go w chwilach osamotnienia, zostało nareszcie wyjaśnione. Nareszcie odnalazł ową wewnętrzną muzykę, przewijającą się dyskretnie przez każde czyste doznanie, która zawsze wymykała się jego pamięci.
Odkrycie uczyniło go wolnym i swobodnym w ich towarzystwie niemal jeszcze zanim znieruchomiały jego zwłoki. Tylko ty pozostałeś odepchnięty na ubocze.
Ujrzał nie tylko Ich. On ujrzał również Jego.
To zwierzę, ta istota zrodzona w łóżku mogła spoglądać na Niego!
To, co dla ciebie jest duszącym i oślepiającym ogniem, dla niego jest orzeźwiającym światłem, jest samą jasnością i przyjmuje postać Człowieka. Gdybyś mógł, chciałbyś to padnięcie pacjenta na twarz, to jego uczucie odrazy do samego siebie i całkowite poznanie swoich grzechów (tak, Piołunie, nawet jaśniejsze poznanie niż twoje) interpretować na podobieństwo twoich własnych doznań, owego dławiącego i paraliżującego uczucia przy zetknięciu się ze śmiertelnym wiewem idącym z samego wnętrza Nieba. Pozbądź się jednak niemądrych złudzeń. Z karą może się jeszcze spotkać, lecz oni te kary przyjmują z ochotą. Nie zamieniliby jej na żadną ziemską uciechę.
Wszelkie rozkosze zmysłów, serca lub intelektu, którymi mogłeś go niegdyś kusić na ziemi, nawet rozkosze samej cnoty, w porównaniu z obecną sytuacją mają dla niego taką wartość, jaką na wpół zwiędłe wdzięki uróżowanej ladacznicy miałyby dla mężczyzny, który dowiaduje się, że jego ukochana (którą kochał całe życie, a sądził, że umarła) żyje i właśnie stoi u jego drzwi. Pacjent został porwany do świata, w którym zarówno cierpienia, jak i rozkosze nabierają wartości niewymiernych i gdzie cała nasza arytmetyka zawodzi.
Jeszcze raz spotykamy się z czymś niewytłumaczalnym. Obok przekleństwa niedołężnych kusicieli (takich jak ty) największym przekleństwem, jakie nas spotyka, jest niepowodzenie naszego Departamentu Wywiadu. Gdybyśmy tylko mogli odkryć, do czego On naprawdę zmierza! Niestety! Niestety! Wiedza ta, w swej istocie tak nienawistna i budząca najwyższe obrzydzenie, będzie nam jeszcze nieodzownie potrzebna do zdobycia władzy.
Czasami jestem na skraju rozpaczy. Podtrzymuje mnie tylko przekonanie, że nasz realizm, nasze odrzucenie (wbrew wszelkim pokusom) wszystkich nonsensów i pustych frazesów musi w końcu zwyciężyć. Na razie pozostaje mi policzyć się z tobą. Z największym szacunkiem podpisuję własnoręcznie -

Twój coraz drapieżniej cię miłujący stryj -


Krętacz

Powrót do spisu treści
Хостинг от uCoz