C.S. Lewis
Listy starego diabła do młodego
Przełożył Stanisław Pietraszko
Do nabycia m.in. w księgarni św. Wojciecha przy ul. Freta w Warszawie
List 7
Mój drogi Piołunie!
Dziwię się, jak możesz mnie pytać o to, czy koniecznie należy utrzymać pacjenta w niewiedzy o twoim istnieniu. Ta kwestia, przynajmniej w obecnej fazie walki, została rozstrzygnięta za nas przez Naczelne Dowództwo. Na razie winniśmy przyjąć taktykę ukrywania się.
Naturalnie nie zawsze tak było. W rzeczy samej stoimy tu wobec okrutnego dylematu. Gdy ludzie nie wierzą w nasze istnienie, tracimy wszystkie przyjemności wynikające z bezpośredniego terroryzowania i nie ma miejsca na czarnoksiężników. Z drugiej strony gdy w nas wierzą, nie możemy z nich robić materialistów i sceptyków. W każdym razie do tej pory jeszcze nie.
Mam głęboką nadzieję, że we właściwym czasie nauczymy się, jak uczulić i zmitologizować ich wiedzę do tego stopnia, by przemycić do niej to, co w gruncie rzeczy jest wiarą w nas (oczywiście nie nazywając tego w ten sposób), przy równoczesnym odgrodzeniu ludzkiego umysłu od wiary w Nieprzyjaciela. Siła życiowa, kult seksu i pewne aspekty psychoanalizy mogą się tu przydać. Jeśli kiedyś wyprodukujemy swe arcydzieło, Materialistycznego Maga, człowieka, który nie spożytkowuje, lecz prawdziwie czci to, co nazywa mgliście Siłami Natury, zaprzeczając jednocześnie istnieniu duchów – koniec wojny będzie już widoczny.
Na razie jednak musimy słuchać rozkazów. Nie sądzę, by utrzymanie pacjenta w niewiedzy mogło ci sprawić dużo kłopotu. Dopomoże ci fakt, że diabły są przeważnie we współczesnej imaginacji osobistościami nader komicznymi. Jeśli twój pacjent zaczyna w najmniejszym stopniu podejrzewać twoje istnienie, zasugeruj mu obrazek czegoś w czerwonych trykotach i wytłumacz mu, że skoro nie może uwierzyć w coś podobnego (jest to stara, podręcznikowa metoda wprowadzania ich w błąd), to nie może wierzyć i w ciebie.
Nie zapomniałem o swej obietnicy zastanowienia się nad tym, czy mamy uczynić pacjenta skrajnym patriotą, czy zagorzałym pacyfistą. Powinniśmy popierać wszelkie skrajności z wyjątkiem skrajnego poświęcenia się Nieprzyjacielowi. Naturalnie nie zawsze, ale w obecnych czasach z pewnością. W niektórych stuleciach panuje duch obojętności i zadowolenia z siebie i wtedy naszym zadaniem jest dalsze pogłębianie tego stanu senności. Inne stulecia – jednym z takich jest obecne – mają charakter niezrównoważony, skłonne są do rozbicia na partie i wówczas naszym zadaniem jest dalsze zaognianie wszelkich różnic.
Każda grupa ludzi związana jakimiś interesami, których inni nie lubią lub ignorują, zmierza do wytworzenia w swoim gronie cieplarnianej atmosfery wzajemnej adoracji, a w stosunku do świata zewnętrznego wykazuje wiele pychy i nienawiści - nie odczuwając z tego powodu wstydu, jako że patronuje im Sprawa, a ta w ich przekonaniu pozbawiona jest charakteru osobistego. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy ta mała grupa już z założenia ma służyć osobistym celom Nieprzyjaciela.
Pragniemy, by Kościół był mały, nie tylko dlatego, by mniej ludzi mogło poznać Nieprzyjaciela, lecz także dlatego, by ci, którzy Go już znają, przesiąkli tą charakterystyczną dla tajnego stowarzyszenia lub kliki atmosferą niespokojnego napięcia i defensywnego faryzeizmu. Sam Kościół naturalnie jest mocno strzeżony i nigdy nie udało nam się nadać mu wszystkich cech kliki, lecz drugorzędne stronnictwa należące do Kościoła często wydawały owoce godne podziwu – od zwolenników Pawła i Apollosa w Koryncie poczynając, a na Wysokim i Niskim Stronnictwie w Kościele Anglikańskim kończąc.
Jeśli da się doprowadzić do tego, by twój pacjent stał się jednym z ludzi uchylających się od służby wojskowej z uwagi na nakazy sumienia, to automatycznie znajdzie on sobie jedno z tych małych, natarczywych, zorganizowanych, niepopularnych stowarzyszeń – a skutki, jakie to wywoła u człowieka, który dopiero co przystał do chrześcijaństwa, będą prawie na pewno dobre. Lecz tylko prawie na pewno.
Czy miał poważne wątpliwości co do słuszności brania udziału w sprawiedliwej wojnie, zanim zaczęła się obecna?
Czy jest mężczyzną odważnym, i to tak bardzo, że nie będzie miał nawet półświadomych wątpliwości co do rzeczywistych motywów swego pacyfizmu?
Czy wtedy, gdy jest najbliżej uczciwości (żaden człowiek nigdy nie jest jej bardzo bliski), może się czuć w pełni przeświadczony, że siłą napędową jego postępowania jest wyłącznie pragnienie służenia Nieprzyjacielowi?
Jeżeli jest człowiekiem tego pokroju, jego pacyfizm prawdopodobnie nie przyniesie nam wiele dobrego, a Nieprzyjaciel uchroni go zapewne od zwykłych konsekwencji należenia do sekty. W takim wypadku najlepszym planem byłoby pokusić się o raptowny kryzys emocjonalny, z którego mógłby wyjść jako chwiejny konwertyta. Takie rzeczy nierzadko się zdarzają. Lecz jeśli jest człowiekiem, za jakiego ja go biorę – próbuj Pacyfizmu.
Niezależnie od tego, którą postawę obierze, twoje główne zadanie będzie takie samo: na początek niech zacznie traktować Patriotyzm lub Pacyfizm jak część składową swej religii. Następnie pod naciskiem atmosfery stronniczości niech zacznie uważać tę część za część najważniejszą. Z kolei subtelnymi zabiegami doprowadź go spokojnie i stopniowo do stadium, w którym religia staje się tylko częścią Sprawy, a chrześcijaństwo ceni się głównie za to, że dostarcza ono wybornych argumentów na rzecz brytyjskiej akcji wojennej bądź na rzecz Pacyfizmu.
Musisz zapobiec takiej postawie, w której sprawy doczesne traktuje się przede wszystkim jako przedmiot posłuszeństwa. Skoro raz uczynisz Świat celem, a wiarę środkiem do celu, niemal zdobyłeś już swego człowieka – a to, jakiego rodzaju światowy cel sobie obrał, nie ma już większego znaczenia. Byle tylko zebrania, broszury, plany działania, ruchy ideowe, sprawy i krucjaty znaczyły dla niego więcej niż modlitwa, sakramenty i miłosierdzie – będzie nasz; a im bardziej będzie religijny (w tym rozumieniu), tym pewniej będzie nasz.
Mógłbym ci tu pokazać niezgorszą klatkę zapełnioną podobnymi okazami.
Twój kochający stryj
Krętacz
Powrót do spisu treści